Czuję wstręt. Wstręt i odrzucenie własnym krajem.

Czuję wstręt. Wstręt i odrzucenie do samej siebie, bo moja wiedza o postanowieniach politycznych w Polsce bazuje na tym, co podrzucały nam media. Byłam osobą, która ignorowała problem i czasem nawet odważyła się pomyśleć: "No tak, Polska dla Polaków, bo przecież jak wpuścimy imigrantów to od razu zaczną się problemy."

Dziewiąty kwietnia.
Budzę się ze snu, w którym toczyła się wojna, bomby spadały z nieba, masakrując całe miasto. Leżałam skulona w łazience, czekając na śmierć. Modliłam się i myślałam o rodzinie, to działo się w moich ostatnich minutach.

Szczęśliwie, bezpieczna otworzyłam oczy pod ciepłą kołdrą.

Jedenasty kwietnia
miał być jednym z tych nic nieznaczących dni. Typowa rozmowa ze znajomymi, śmiech, kawa zagryzana czekoladą. 

Później ona pokazała mi swoją szczęśliwą córkę, tańczącą z bratem do jednej z ich tradycyjnych melodii. 
Nie wiem, co się stało, ale nagle znaleźliśmy się w jej wspomnieniach.

Nie widziała dzieci przez 2 i pół roku, a poród najmłodszej musiał odbyć się w obcym kraju. Wyjechała do Anglii i tam przez dłuższy czas utrzymywała kontakt z rodziną tylko przez wideorozmowy. Kiedy jej córka ujrzała ją na żywo, w Anglii, nie płakała, nie podskakiwała z radości. Miała postawę bardzo dojrzałą i wyniosłą jak na trzyletnie dziecko. Podeszła spokojnie do matki, którą widziała pierwszy raz w życiu i zaczęła dotykać jej twarzy.

Podobno nigdy nie zapomni oczu swojego dziecka, patrzącego tak głęboko, nie powierzchownie na nią, lecz głęboko, w jej duszę.
Opowiadając, miała łzy w oczach.

Na szczęście (czy w tej sytuacji można znaleźć choć odrobinę szczęścia?), nie pochodzi ona z Aleppo, w którym działo się prawdopodobnie najgorzej.

Jednak była między nami dziewczyna pochodząca właśnie stamtąd. 
Około dwudziestu trzech lat, nieco starsza ode mnie. Rozmawiając z nią, nie poznałbyś, że tak niedawno przeszła piekło.

Zamknęli mieszkańców w podobno bezpiecznej strefie, mówili. Otoczyli zamieszkały obszar wojskiem. Przez rok ona i jej rodzina tkwili zamknięci w domach, bez możliwości jakiegokolwiek kontaktu ze światem z zewnątrz. Przez rok jedli jedzenie z puszek i myli się wodą z butelki. Bez elektryczności, z oknami przysłoniętymi ciężkimi żaluzjami. Każda próba zaśnięcia wiązała się z powtarzaniem tych słów:

"Jak tu przyjdą, ucieknę tam. Jak wejdą tym wejściem, pobiegnę w tę stronę. Jak nic nie będę mogła zrobić, to najwyżej mnie zabiją."

Każdy dzień wyglądał tak samo. Mówi, że problemy z zaśnięciem trwały około trzech lat. Zaczęły się jeszcze przed odcięciem jej od świata.













Przytoczone tutaj historie są prawdziwe.
Wpis niedokończony. Częściowo ponieważ pisany był chwilą i nie na miejscu byłoby go dokańczać. Czulibyście, że są to dwa, różne wpisy o zupełnie różnej wymowie. Z drugiej strony myślę, że nie dokończyłam go od razu, bo smutek i powaga, jak i szczegóły, które musiałabym tutaj przytoczyć, chyba po prostu mnie na tamtą chwilę przerosły.


Julia

Komentarze

Popularne posty