Chciałabym po prostu zapamiętać ten dzień (pamiętnik z 14.03.2020 - ucieczka przed pandemią)

Właściwie w Anglii nie działo się nic. Wszystko na półkach, ludzi na ulicach tak samo dużo jak wcześniej. Mało osób w maseczkach, ewentualnie wprowadzili tylko ograniczenia do dwóch płynów dezynfekujących na osobę.

Zmieniło się to w tak szybkim tempie, że nawet nie zdążyłam zorientować się, co tak właściwie się dzieje. Od tak jednego dnia zapytałam mojego wykładowcę, czy podejrzewa, że uczelnia będzie zamknięta. W sumie, podejrzewałam, że mnie trochę wyśmieje, ale zaczął dość nerwowo. Potwierdził, że jeszcze nic nie wiadomo, ale na pewno uczelnia się zamknie wkrótce. To wkrótce wcale nie trwało zbyt długo, bo już następnego dnia wystąpiło kolejne zamieszanie, no i tak już zostało. Nikt za bardzo nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi, a niektórzy do dzisiaj (czyli na trzeci dzień) dopiero dowiedzieli się o tym, że nie będą mieli dostępu na uczelnie.

Było dziwnie. Ten dzień był jakiś dziwny. Zaskakująco, nie był wcale nerwowy, był po prostu bardzo cichy. Jakieś takie ciche, ukryte zamieszanie nastąpiło. Ludzie co chwile chodzą myć ręce i doczyszczać je płynem dezynfekującym.

Niektórzy studenci nie przyszli na zajęcia z powodu obawy o zdrowie, a ta druga część nieobecnych, odsypiała wczorajszą imprezę i prawdopodobnie nie mieli ochoty pracować na kacu. Pustki na korytarzu i w studiach.

Nie mogłam się na niczym skupić, nawet szczerze mówiąc, nie chciałam się nad niczym skupiać.. Rozmowa z moją przyjaciółką wyglądała właściwie tak: Usiadłyśmy w ciszy, po czym ona stwierdziła, że to troche straszne, co się teraz dzieje. Bała się o zdrowie swoje i rodziny. Rzadko ją widzę taką przygaszoną. Brytyjski rząd do epidemii podchodzi (nadal) zupełnie niepoważnie. Dzieci nadal muszą chodzić do szkoły, tak samo jak większość osób, do pracy.

Po kilku godzinach usiedliśmy znów we trzech w studio ze zgaszonym światłem.

Guys, it is weird. I feel like I do not know what is going on. I am aware of the virus but and I haven't digested this craziness yet.

Nikt z nas nie wiedział, co mówić. Pośmialiśmy się trochę i tak, jak zawsze, ale ogólnie coś wisiało w powietrzu.

Kiedy znowu zobaczę to miejsce? Czy dziś to mój ostatni dzień na tej uczelni?
Mniej więcej takie myśli miałam wtedy w głowie.

Guys, it feels a bit like war.

Mimo, że odmiennie do mojej przyjaciółki, w życiu nie doznałam ciężaru wojennego, mogłam przyznać jej racje.. Czuło się, jakby nadchodziła wojna.

Niby jakiś wskaźnik w Wielkiej Brytanii za tydzień sięgnie kryzysu, podczas którego coraz więcej ludzi zachoruje. Nawet Brytyjczycy krytykują brytyjski rząd za podejście typu: niech się wszyscy zarażą, a Ci którzy umrą, no to 'nic'.

A ja uciekam. Coś mi podpowiadało, żeby zamówić bilet do Polski na sobotę, jak najszybciej. Ląduje w Poznaniu o 23:30, a o 00:00 zamykają granicę. Bóg? Jak to piszę, nadal jest piątek i trochę niewiadomej skrada w sobie jutrzejszy dzień. Ale będzie dobrze, nieważne co będzie.

Pożegnaliśmy się uściskiem. Nie wiemy, kiedy znów się zobaczymy. I pomimo, że każdemu z nas wydaje się, że nie będzie aż tak źle i w miarę wszystko wróci do normy, to ta nasza właśnie norma została bardzo zachwiana. Krzyknęłam, że ich kocham, bo naprawdę są dla mnie darem Bożym.

Pakuję najbardziej potrzebne rzeczy, a w szczególności książki, bo rok nadal toczy się tak jak powinien, ale w elektronicznej formie. Będzie dziwnie, ale będzie też, co wspominać.

Tymczasem zdałam sobie sprawę, że tak odrobinę bardziej lubię Londyn, z tego względu, że dopiero teraz, po 2,5 roku udaje mi się stworzyć jakąś więź z ludźmi z mojego miejsca zamieszkania. Codzienna rutyna i przypominanie sobie obcych twarzy na ulicy uspokaja moją samotność (która na szczęście nie krzątała się po moim sercu zbyt długo). Ociepla mnie również widok ludzi z wielkimi fikusami i bukietami kwiatów w każdy weekend, albo nawet Pan ze sklepu pod domem, który już mnie rozpoznaje.

Coś tu stworzyłam. Może i byłabym w stanie zostawić to na korzyść innego miejsca, jednak jest to jakimś sensie sukces. Będąc niezależną i żyjąc samemu, udało mi się wytworzyć więź z miejscem, który wcześniej nie miał prawa w ogóle przyprawiać mnie o sentymenty.

Nie wiem, kiedy tu wrócę. Biurko osiądzie kurzem, a kwiaty opadną.

Nadzieję mam, że przyjaciół moich całych i zdrowych zobaczę po powrocie. Ale kiedy właściwie wrócę?


Komentarze

Popularne posty